The Devil's Trill and Venice, Leipzig, Versailles and London Collections - Palladians - Muzyka21
Na przestrzeni XVIII w. muzyczne proscenium Europy z trudem wylanialo sie z powodzi kunsztu italskich wiolinistów, którzy miarkujac ekonomiczny impas Pólwyspu, jak I technologiczna eksplozje w dominie druku stymulujaca upowszechnienie przejawów Melpomeny, podazali tlumnie na kontynentalna i wyspiarska Pólnoc w nadziei obiecujacej kariery i godnej egzystencji. Artystyczna inwazja pietnowana mianami tejze wielkosci, co Sammartini, Veracini, Locatelli, Tartini czy Pugnani, zaowocowala ekscytujaca hipertrofia form ocierajaca sie o krance nonsensu i naruszajaca pryncypia dobrego smaku, a przy tym desygnowana ku ukontentowaniu najpospolitszych gustów. Wyrafinowany koneser I sceptyczny swiadek owych elukubracji, Roger North, przywoluje skrzypcowe „matinée" Veraciniego, uskutecznione ongis w stolecznym Haymarket Theatre i skwitowane jako „niewiele odbiegajace od wariactwa", wazac sie na takie oto dictum: „Niekiedy pedza [oni] bezustannie, po czym rozpoczynaja od nowa, po chwili trajkocza a nierzadko i pogwizduja do trylu wysokiego arpeggio; - nagradzani znacznie za owa arcytrudna manipulacje - nastepnie przychodza na chwile do siebie, zdajac sie zasypiac nad krótkim adagio, aby nagle sie rozbudzic, jako iz nadbiega pora »triplum«. Po czym nastepuje kolejny trójglos pospieszany inwencja; klapanie I znowuz klapanie, niczym pies doprowadzony do granic szalenstwa. Na koniec wreszcie final, koncypowany jako taneczna »gigue«, alisci tak spieszna, iz zaden z zyjacych nie bylby wladny gnac do jej rytmu; takowego nie móglby utrzymac nawet i sam tancerz, a jego konduita przypominalaby zaiste oblakanca (...) Sa to wyczyny doprowadzone do najwyzszego ekstremum ".
Progresja sztuki wiolinistycznej przejawiajaca sie w bezustannej fatydze igrania z górnym rejestrem skrzypiec, zainfekowala wszakze I Giuseppe Tartiniego, prominentnego wirtuoza stroniacego od auditorium i wiodacego zycie nieomal sekretne. Pasjonata astronomii, szermierki i akustyki, kamuflujacego partytury parawanem tajemnych szyfrów (zdekonspirowanych dopiero w roku 1935!) i zonglujacego parafrazami Petrarki i Tassa, nie pociagala atoli szykowna podówczas programowosc; progenitura tego enigmatycznego intelektu znaczy sie ledwie dwoma autografami - symptomatyczna Didone abandonata (Porzucona Dydona) oraz fosforyzujacym Diabelskim trylem, jaki stal sie przedmiotem publikacji juz po odejsciu kompozytora. Co wiecej, aczkolwiek mamy tu do czynienia z maestria godna ekwilibrysty, opalizujaca sugestywnosc tych dysertacji wyplywa raczej z przyrodzonego pragnienia ekspresji, nizeli miernej zadzy epatowania zmyslów - jak w owej sekwencji imitujacej infernalny chichot. Sytuuje to twórcza spuscizne Tartiniego w pewnym oddaleniu od ambiwalentnej „akrobatyki krancowej", jak raczyl byl ewokowac skrzypcowe rekordy epoki, Roger North. Diabelski tryl u stóp loza czerpiacy swój budzacy groze przydomek od niechlubnego pasazu wienczacego ostatnia partie opusu, oblozony zostal w wieku dyktatu encyklopedystów oczywista infamia. Rozciagala sie ona i na nieprzecietne credo przedlozone w intymnej epistole przeznaczonej dla francuskiego astronoma, Josepha Jérome Lalande'a (1765). Glosi ona, co nastepuje: „Pewnej nocy nawiedzil mnie sen o tym, iz zawarlem pakt z diablem; sluzyl mi on uprzejmie, antycypujac kazde zyczenie. Obmyslilem concept wreczenia mu swoich skrzypiec, aby sie przekonac czy potrafi on wygrac jakies »beaux aires«, lecz imaginuje sobie Waszmosc moje zdumienie, gdy uslyszalem sonate tak niecodzienna a feeryczna, oddana z mistrzostwem oraz inteligencja w registrze, o jakim nawet nie pojmowalem, iz jest on mozebny! Bylem zdumiony tak, iz wstrzymalem oddech, a zacz zbudzilem sie lapiac oddech. Z miejsca porwalem moje skrzypce, zywiac wiare przywolania bodaj strzepu z tego, co uslyszalem posród nocy - na prózno! Opus, jakie skomponowalem post factum jest bez watpienia moim najznamienitszym, i stale przezywam je Sonata diabelska, atoli zawodzi ono w kombinacji z owa, jaka mie ongis zmrozila, tak ze chetnie roztrzaskam mój instrument i wyrzekne sie muzyki na wieki, obym tylko mógl je posiasc".
Triumfem imaginacji iscie ekstrawertycznej jawi sie Porzucona Dydona - studium milosci wzgardzonej I zdesperowanej a rozplomienionej zarem wendetty. Koreluje ono lacno z psychologicznymi etiudami spod szyldu Monteverdiego, Charpentiera i Purcella, przewyzszajac wszelako te ostatnie odcieniem posepnosci i zgryzoty oscylujacej na krawedzi samozatracenia. Podaza za nim idylliczne cantabile Florentczyka Veraciniego, którego pogodna komitywa z heroldem Trattato della appogiature, sklonily tegoz ostatniego do tymczasowej rejterady w zaciszne ustronie (lacznie z zarzuceniem obowiazków malzenskich) - celem wskórania stosownego warsztatu, a zacz wylonienia sie na swiatlo dzienne wraz z instrumentem o dluzszej talii i grubszych strunach zezwalajacych na idealne zbalansowanie dzwieku. Emblematyczny styl nie pozbawiony znamion pastoralnosci; wirtuozowski, zniewalajacy i mosiezny, zapewnil swego czasu jego protagoniscie znamienny toast, jaki nader chetnie podnoszono w granicach oczarowanego Albionu: „Jeden Bóg, jeden król, jeden Veracini!". Tartini z kolei zwykl byl smyczkowac wdzieczniej, czego filigranowym exemplum zdaje sie finezyjne Pastorale wienczace opus 1 i rozbrzmiewajace echem nadobnych kobz, tudziez pasterskich bebenków o nader przejrzystym rezonansie. Na koniec sporzadzone w d moll Grave, somnambuliczny ekstrakt z concerto dedykowanego akompaniatorowi i druhowi starosci, Antonio Vandiniemu; wspomagany oszczednie i powsciagliwie, jakby dla podkreslenia subtelnosci skrzypiec, które pod czujnym okiem owego „maestro delle nazioni" raczyly wkroczyc na dukt otwierajacy bramy nowoczesnosci.
To „varietés" manier, konwencji oraz konfiguracji eksponujace ere antycypujaca makiaweliczne czyny Paganiniego, pokonuja czlonkowie Palladians z iscie angielska galanteria, wiktorianskim smakiem i arystokratyczna nobliwoscia o introwertycznym odcieniu. Rodolfo Richter, istota sensualna I dyskursywna zarazem, preferujac uroki kolaboracji ponad libertynskie egzaltacje uskutecznione w ubieglej dekadzie przez ekstrawertyka Andrew Manzego (z jakze olsniewajacym efektem!), zywo I nader chetnie dopuszcza do muzycznego bankietu swoich utalentowanych wspólników (ach te miniaturowe ekscerpcje Susanne Heinrich!), roztapiajac nader czesto (niestety!) intymne facecje w morzu malowniczego continuo, które miast dyskretnie komentowac, podaza za nim niczym cien. Jest to jedyna skaza na tej skadinad urzekajacej kreacji, promieniejacej czcigodnym „bon goût" szlachetnej, gustownej I aseptycznie zdystansowanej, acz nie wytrawionej z oznak dystyngowanego barokowego Piekna.
Od chwili wtargniecia szturmem na muzyczne proscenium Europy, brytyjski The Palladian Ensemble urósl byl do rangi najprzedniejszych komentatorów kameralnej muzyki dawnej, przedkladajac ja z urzekajaca sensualnoscia i niekwestionowana maestria tudziez gracja, okraszajaca jej nienaganne struktury inteligentna a blyskotliwa ingrediencja. Aczkolwiek w periodzie 1992- 2005 wiolonczelistka Joanna Levine ustapila pola wiolistce Susanne Heinrich, a afektowana Rachel Podger - mniej fertycznemu Rodolfo Richterowi, atoli pryncypalna koncepcja ansamblu, czerpiacego swe czarowne sily z wdziecznej kombinacji fletu, skrzypiec i continuo utrzymala sie niezachwianie do czasu nieodzalowanej secesji impresyjnej i rafinowanej Pameli Thorby, zadnej rozwinac skrzydla w pragnieniu triumfów li indywidualnych. Z pierwotnego skladu ukonstytuowanego w dobie szalenczych studiów w przeslawnej londynskiej Guildhall School of Music and Drama (1991), ostal sie wylacznie teorbanista I gitarzysta William Carter, nie wahajacy sie alisci dokooptowac nowych obiecujacych towarzyszy: wspomnianych juz Heinrich i Richtera, jak i klawesyniste Silasa Standage. Jednoczesnie miano trupy opatrzono skromniejszym The Palladians, sugerujac tym znaczniejsza plynnosc w doborze materialu, jak i artystyczna suwerennosc respektujaca osobiste poczynania jej korporantów.
Tytulem celebracji cieniów minionych a postradanych bezpowrotnie, skonstruowano ten oto reweransu godny memorial, eksponujacy barokowe elukubracje rozbrzmiewajace w dumnych stolicach owej rozplomienionej ery: Wenecji, Paryzu, Lipsku oraz Londynie. Intytulacje moga okazac sie wszelako pozorne, jako iz wyselekcjonowane nazwiska jawia sie omal zduplikowane (acz nie zdublowane w zakresie opusu), partycypujac pospolu tylez w programie wloskim, co angielskim. An Excess of Pleasure i The Winged Lion o proweniencji italskiej okraszono hedonistyczna a rozsloneczniona zarem Poludnia fraza, inspirowana przez Muze przeswietnej Serenissima. Atoli urocze skrawki iberyjskiej gitary dzwiecza tu i skrza do woli (Santiago de Murcia), bratajac sie z filigranowymi ekscerpcjami spod szyldu Biagio Mariniego czy Daria Castello. Szykowne concerti Vivaldiego, czarujace canzony Cavalliego i rozbrykane bergamaski Uccelliniego postepuja niezwlocznie, radujac powabnie ucho i cieszac rozleniwione zmysly. Akompaniuja im krystalicznie transparentny idiom Matteisa, odzywiany reminiscencja szkockich arii, celtyckie imaginacje Geminianiego, dystyngowany a wyborny consort Locke'a, oraz miniaturowe delicje Blowa i Purcella, nurzajace sie w oparach dwornej melancholii.
Wprost z antyszambrów chmurnych Stuartów i kabinetów nadadriatyckiej laguny, wkraczamy na majestatyczne podwoje wersalskiej rezydencji „Króla Slonce", plawiac sie w eterycznych suitach I choreograficznych figurach pióra Le Moine'a, Couperina i Maraisa. Zwiewne, pajecze menuety, mgielne correnti i figlarne sarabandy; rubaszne gigi uskuteczniane z werwa pastoralnych bachantek - rozsnuwaja lsniacy osnowa kunsztowny gobelin, na którego srebrzystych krosnach treluja pospolu teorban i flet, altówka i skrzypce; sonorystyczne kombinacje zaiste obce ówczesnym Galom, acz jak sugestywne I hipnotyzujace czucie lamentacyjne tombeau Maraisa, ekstensywna musette Couperina i swiatlocieniowa chaconne Le Moine'a przeda swe anhelliczne westchnienia w estetycznym zaciszu paryskich buduarów, gnusniejac w asyscie rozprózniaczonych dworaków - nie wladnacych pojac facecji tak jedwabnych a nieskazitelnych. Wszelako prezencja ekstrawertycznej profuzji Rebela; burzliwej, triumfalnej i grzmiacej (jaka zaaranzowano instynktownie w obliczu zatraty oryginalnej partytury), indukuje natretna a udramatyzowana teksture odwiecznego chaosu (przyrzadzonego w konfekcji wydelikaconej „musique de chambre" anizeli saznistego „de cour"), nie zezwalajaca na utrate „sensum" -niechybna wobec tak pieszczotliwej amplifikacji. Zaprawde slowicza delikatnosc a wrazliwa intymnosc palladianskich poczynan, tudziez cudowna przestronnosc dzwieku, lacno ludza imaginacje o partycypacji w tym jakze szarmanckim teatrum.
Peregrynujac po zaulkach Lipska nie sposób nie powazyc sie na konkluzje iscie Bachowska, i owszem, autor Muzycznej ofiary, ekwipowany gustownymi sonatami a tre oraz ekskluzywnymi choralami transkrybowanymi z medium organowego, stal sie obiektem dewocji i nieodpartej delektacji ze strony pogodnych Brytyjczyków. Pod ich wirtuozowskim tchnieniem, nadobne, sakralne przygrywki skonstruowane ku uciesze a elewacji Wilhelma Friedemanna, transmutuja w galanteryjny dyskurs o kontrapunktycznej rozkoszy; rzeski, przyjemny a niezdeterminowany; animowany euforycznym smyczkiem Rachel Podger, zdajacej sie raczej swingowac, nizeli omdlewac nad barokowymi geslami. Blogie duety, esencjonalne inwersje i kanoniczne miniatury wdziecznie dopelniaja ów syntetyczny saksonski program.
Partykularna pielgrzymka zatacza swoje obiecujace kregi, i oto spoczywamy na pluszowej otomanie posród londynskiej socjety doby Stuartów, eksplorujac okazjonalne consorty i dysonansowe fantazje o nader zgeszczonej konsystencji. Synkopowane sarabandy Locke'a, oniryczne fantasmagorie Butlera, kuriozalne eseje obszarpanca i gbura Matteisa (jakiego ambiwalentna persona zada nieledwie osobnego traktatu) - oto symptomy ekscytujacej frazy znad rozedrganych mrokiem zakoli Tamizy, otaczajacej ongis, jak dzisiaj, kosmopolitycznego molocha, w jakim „cierpiace dusze jedna mysla tworza prawdziwy postep narodów lub przygotowuja nowe I plodne zdobycze wiedzy" (Balzak). Brytyjscy koncertanci przedkladaja owe konfabulacje niespiesznie I nierygorystycznie, pozwalajac, aby transcendentna a internacjonalna Melpomena szydzila sobie z politycznych granic, stylistycznych restrykcji i filisterskich limitacji.
W introdukcji do misterium filozofii, Pierre Vicot rozwazal: „Nasza sztuke mozna posiasc na dwa sposoby, to znaczy przez nauczanie mistrza, i nie inaczej, z ust do ust, a takze za inspiracja i objawieniem boskim - lub tez z ksiazek, które sa bardzo ciemne i pogmatwane; a zeby w nich odnalezc zgodnosc i prawde, trzeba byc wielce przenikliwym, cierpliwym, pracowitym I czujnym". Smiem podejrzewac, iz czlonkowie The Palladian Ensemble w olsniewajacej konfiguracji nie pozwalajacej na udatna imitacje, posiedli enumerowane przymioty, a zwinnosc i gladkosc, z jaka poruszaja sie oni po odrebnych obszarach kulturowych, odleglej epoce, filozoficznych i religijnych archetypach, sa niepojete. Przekuwajac rozlegla wiedze ludzkosci w dzielo sztuki o ponadczasowej wartosci, palladianscy artysci urzeczywistnili intymne marzenia o nadprzyrodzonej posturze sztuk, dajac swiadectwo zdumiewajacego duchowego i kulturowego rozkwitu cywilizacji dojrzalego baroku; ery niewiarygodnej bujnosci, w obliczu której „my zas, którzy chelpimy sie nasza cywilizacja, czyz nie jestesmy w gruncie rzeczy zgrzybialymi barbarzyncami?" (Teofil Gautier).