Mozart Colloredo Serenade & Divertimento - SCO & Alexander Janiczek - Muzyka21
„Wszystkie przypadki naszego zycia sa tworzywem, z którego mozemy zrobic to, co chcemy - glosil Novalis - Kto ma wiele ducha, czyni wiele ze swego zycia. Kazda znajomosc, kazde zdarzenie dla bogatych duchem moglo sie stac pierwszym ogniwem nieskonczonego szeregu, poczatkiem niekonczacej sie powiesci". Ta transcendentna maksyma jawi sie znamienitym konterfektem twórczych poczynan Wolfganga Amadeusza Mozarta, który na watlej i niezobowiazujacej osnowie trywialnych celebracji, uprzadl byl czarowne a eteryczne gobeliny promiennych serenad, lsniacych divertiment i zwiewnych nokturnów. I tak, u genezy opusu 203, skompletowanego w sierpniu 1774 r. i desygnowanego mianem Colloredo (suponujacym okazjonalne souvenir dla Hieronima, ksiecia Colloredo oraz arcybiskupa Salzburga), legla bezpretensjonalna studencka bibka, wienczaca wyczerpujacy rok akademicki; podczas gdy imieninowe fanfary siostry Nannerl, uskutecznione dwa lata pózniej, daly rzekomo asumpt urzekajacej a transparentnej atmosferycznie rozprawie, opatrzonej sygnatura KV 251.
Subtelne a rafinowane wytwory doby oswieconego absolutyzmu, rozsiewajace upojne dzwieki w salzburskich ogrodach i arcybiskupich rezydencjach; sród personifikacji nauk i cnót, tudziez pergoli i gloriet, jakich powabne nisze prosily do flirtów a gruchan rozanielona socjete; pietnuja najszczesliwszy bodaj period w niedlugiej egzystencji herolda Czarodziejskiego fletu, który kumulowal podówczas mlodziencze moce w oddanej sluzbie kapelmistrzowskiej. Znuzona i przesycona elita; niespozyta w zadzy cielesnych rozrywek, duchowych innowacji a sublimowanych podniet, laknela bezustannej alternacji, salonowej oryginalnosci, a nadto efemerycznego dowcipu zdolnego konkurowac z esprit chocby wolterianskim. Mozart z luboscia podsycal te omdlewajace rozkosze, indukujac serie opusów elokwentnych a feerycznych, nie natezajacych nazbyt uwagi acz wpedzajacych w nadobny blogostan. W ich uroczych meandrach przeslicznie konferowaly ze soba partie symfonii, koncertu I marsza, a takze filigranowy menuet, nieskazony zanadto suchym a natretnym kontrapunktem; wreszcie rozhasane wariacje o wielobarwnych, swiatlocieniowych pasazach, jakze cudownie raczacych zmysly! Swiezosc balsamicznego poranka, zwinnosc majowej bryzy, duszna won aromatycznych klombów, szmery ptactwa figlujacego w tataraku parkowej sadzawki i kukajacego filuternie zza zastygnietych w kamieniu nimf - przestwór sytego wieczoru przesycaly sensualne a tkliwe tony, ujete w rozkapryszony korowód sofistycznych figur, ludzacych sie emanowac z minoderyjnych landszaftów Lancreta. Piewca Cosi fan tutte przydaje im koherencje nader efektowna; zdyszany rytm eskaluje dialog dystyngowanych instrumentów, fauniczna lekkosc przebiega drzeniem rozpromienione sekwencje, spirytualna konkordia godzi rozwibrowane plasem frazy a skrzaca slodycza elegancja wkracza na idylliczne podwoje z nobliwa gracja godna Fragonardowskich bachantek.
Szkocka Orkiestra Kameralna pod wodza Aleksandra Janiczka przyjemnie obcuje z tymi rozmarzonymi i niewinnymi akordami, ulatujacymi z rokokowych buduarów i zdajacymi sie ledwie dotykac ucha. Z ochota poddaje sie ich sugestywnej a ujmujacej woli, rojac, iz peregrynuje po wyspie zyznej I samotnej, dyskretnie odizolowanej od zgielku, gdzie wszystko sie do mnie smieje i nie zawstydza przed plawieniem sie w skwapliwym „far niente". Karmiac sie mrzonkami, bladzac po fantazmatach sublimujacych zmysly, nurzajac w zieleni wykwitajacej z akwenu wód jasnych a krystalicznych; sune po waskich rewirach odgradzajacych jawe od snu, rozpraszam wspomnienia, koje irrelewantne namietnosci. Unosze sie ponad ziemska sfere i obcuje z duchami niebianskimi, rozposcieram skrzydla bezkresnej wyobrazni i zazywam ekstazy wymykajacej sie bezradnym myslom; rozkoszuje sie soba i powracam do sprawiedliwego Boga, który jest zadoscuczynieniem i pocieszeniem w niedoli. Chlonac ulotne, taktowne idiomy, chwytam stan, w jakim moje istnienie roztapia sie w przestrzeni, nie winszujac powrotu do przeszlosci czy wybiegania idea w nieznane; mgnienie, w którym czas przestaje sie liczyc a terazniejszosc trwa bez konca. Wolny równie od niedosytu, co nadmiaru, wytrawiony pospolu z kontenansu i bolesci, pozadania i bojazni, deziluzji i rezygnacji, postrzegam odwieczna egzystencje, i jedno to czucie zda sie wypelniac mnie po brzegi. Zaiste, gwarna realnosc jest mydlana banka, a czlowiek, któremu ten stan przypadl w udziale, „moze sie mienic szczesliwym, nie jakims szczesciem niedoskonalym, ubogim I wzglednym, podobnym temu, jakie znajdujemy w rozkoszach zycia, ale szczesciem wystarczajacym sobie, doskonalym i calkowitym, które nie pozostawia w duszy prózni domagajacej sie zapelnienia"